sobota, 29 listopada 2014

Pilch mocno. Anioły w końcu ustępują demonom. Recenzja i rozważania nad „Wieloma demonami” Jerzego Pilcha.


Jerzy Pilch
Wiele demonów
(data premiery: 2013-04-18)
Wydawnictwo Wielka Litera


Nikt tak w Polsce nie pisze, jak pisze Pilch Jerzy. Może i nawet na całym świecie nikt tak nie pisze jak autor uhonorowanego w 2001 roku nagrodą Nike  „Pod mocnym aniołem”. Najnowsza powieść mistrza rodzimej prozy potwierdza, że literacko jest on w formie wręcz olimpijskiej, a wydawane ostatnimi laty Dzienniki, usypywały jedynie grunt pod ten udany powrót do powieściopisarskiej czołówki. Niezaprzeczalnie cieszy powrót w znajome regiony Śląska Cieszyńskiego, tym razem do małej, luterańskiej (a jakże!) miejscowości Sigla, gdzie tajemniczy narrator, uczestniczący w części wydarzeń opisanych w książce, stara się wyjaśnić tajemnicze zaginięcie Oli Mrakówny, nad wiek rezolutnej córki tamtejszego księdza. Nie ma oczywiście wątpliwości; Sigla to znana z poprzednich powieści Pilcha Wisła, a powieść mimo sugestywnie zarysowanego wątku kryminalnego nie jest w rzeczy samej kryminałem – jest czymś o niebo bardziej intrygującym.

Jest parodią kryminału, jak to bywa w powieści luterańsko-kryminalnej… która z natury rzeczy musi być parodią…”[1].  
Mamy więc, ciężki, w punkt trafiony humor, idealnie zlewający się z naturą opowieści. Osią jednak, wokół której obraca się cała fabuła jest wszechogarniający mrok. Znajdujemy go już biorąc książkę do ręki, gdyż na zdjęciu na tyle okładki, ujrzymy twarz Jerzego Pilcha, zatopioną w ciemności, oraz dymie dopiero co podpalonego papierosa symbolizującym jakby powolne wycofanie w otchłań, nieprzeniknioną czerń. Mrok widać też w aurze spajającej fabułę; postalinowskie lata 60-te XX w. i depresyjno-melancholijne klimaty jesienno-zimowe nadają całości nastrój tajemniczości i nieuchronności. Można zaryzykować tezę, że Wisła, gdy akurat nie jest spiekana nieznośnym gorącem promieni słonecznych znanych z poprzednich powieści, przepoczwarza się w Siglę, miejsce unurzane we wszechogarniającym mroku oraz przenikliwym zimnie. Najważniejsza mroczność jest tu jednak symboliczna, przez co książka nie staje się przygnębiająca. Życie w miasteczku toczy się bowiem wedle ustalonych reguł, a ludzie zamieszkujący Siglę pogodzeni są ze swym człowieczym losem; podchodzą do życia z ogromnym dystansem, humorem, niemal tak wielkim jak do samej śmierci.

Aby w pełni zrozumieć najnowszą książkę Pilcha, należy ją czytać w kontekście jego nienajlepszej kondycji zdrowotnej, ale i całego dorobku literackiego, dla którego „Wiele Demonów” może być przysłowiową wisienką na torcie, gdyż jak w wywiadach podkreśla sam autor, może to być ostatnia napisana przez niego powieść. W „Wielu demonach” śmierć zdaje się więc być oswojona, jej rychłe nadejście jest koniecznością i każdy musi być z nią pogodzony, bo jest częścią naszej życiowej mantry. Nie oznacza to, że bohaterowie nie są pozbawieni wątpliwości, złudzeń i okruchów nadziei. W głębi siebie wierzą, że karta się w końcu odmieni; prawdopodobnie tak jak sam Pilch, niosący swój własny krzyż. W losach bohaterów jest wyczuwalna jednak pewna ostateczność.
„Oczywiście usiłował walczyć, nie poddawał się, liczył na cud albo na jakie mniejsze od cudu, ale wystarczająco uzdrawiające wydarzenie, co wieczór zasypiał z nadzieją, że rano obudzi się w niesamowitej – jak przed laty – formie, co rano zdychał, ledwo wstawał, a próbował udawać wygimnastykowanego młodzieniaszka, daremne (…) sztuczki”[2].
Fraza pilchowa w najlepszym wydaniu, esencja wytwornego i bogatego stylu pozwala cieszyć się każdym zdaniem, a poszczególne rozdziały czytać jak osobne, niesamowite opowieści. Wystarczy zanurzyć się w ten świat by przepaść w nim do reszty odkrywając tajemnicę zaginięcia Oli Mrakówny i śledząc przy okazji losy reszty osobliwych postaci zamieszkujących Siglańskie chaty. Jedna z najlepszych powieści polskich ostatnich lat.




[1] J. Pilch, Wiele demonów, Wielka Litera, Polska 2013, s. 319.
[2] Tamże, s. 335.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz